Na drodze do.... glottodydaktyki

Bronisław Rocławski   
Czas szybko płynie. W marcu 1972 r., a więc 40 lat temu, ukazał się na łamach Życia Szkoły mój artykuł zatytułowany Na drodze do nowego elementarza. Mogę po 40 latach powiedzieć, że artykuł ten otworzył mi drogę do glottodydaktyki, do poszukiwań nowej drogi przygotowania dzieci do czytania i pisania, a także samej nauki czytania i pisania. W ostatnich latach żyję przede wszystkim problemami związanymi z mówieniem, słuchaniem, czytaniem i pisaniem. Staram się też pozostawić po sobie nowy system edukacji. Wtedy, czterdzieści lat temu bodźce do zajęcia się tą problematyką miały przede wszystkim dwa źródła. Jednym było moje zawodowe wykształcenie, byłem absolwentem liceum pedagogicznego, a potem wyższej szkoły pedagogicznej. Nauczycielem czułem się przede wszystkim po skończeniu liceum pedagogicznego. Krótko bo krótko, ale przecież pół roku zajmowałem się nauczaniem w klasach I-IV. Drugim źródłem, które biło coraz mocniej, były moje dwie córki i żona z wykształcenia także nauczycielka. Zajmowałem się wówczas badaniami fonostatystycznymi, kończyłem pisanie rozprawy doktorskiej na temat systemu fonostatystycznego współczesnego języka polskiego. Każda informacja odnosząca się do frekwecji cząstek funkcjonujących w języku wzbudzała we mnie spore emocje. Tak było tu. Uwaga F. Przyłubskiego, że w elementarzach autorzy zazwyczaj stosują zasadę wprowadzania liter według ich częstości występowania w języku, wywołała we mnie chęć sprawdzenia tej informacji. Na marginesie tego zadania zacząłem snuć rozważania na temat nowego elementarza. Więcej w tym artykule uwag recenzenta, aniżeli postulatów pod adresem autorów nowego elementarza. Po wielu latach sam przystąpiłemm do napisania nowego elementarza i zatytułowałem go Świat głosek i liter.

Dzięki ukazaniu się tego artykułu w czasopiśmie bardzo wtedy cenionym w Życiu Szkoły zostałem zauważony przez środowisko zajmujące się problematyką nauczania wczesnoszkolnego jako osoba, która interesuje się elementarzami. Niedługo potem dotarła do mnie propozycja napisania recenzji wydawniczej elementarza Heleny Meterowej Nauczę się czytać. Było to wyzwanie i jednocześnie wezwanie, aby sprawami związanymi z nauką czytania i pisania zająć się szerzej i głębiej. H. Meterowa włączyła mnie do zespołu wykładowców, którzy na kursie w Kaliszu przygotowywali nauczycieli do pracy z nowym elementarzem. Wykładałem tam zagadnienia fonetyczne i ortofoniczne. Nie miałem wtedy jeszcze pomysły na własne rozwiązania z tego zakresu. Pojawiły się one w czasie rocznej hospitacji zajęć prowadzonych przez nauczycielkę w jednej z gdańskich szkół. Metoda Elkonina-Gattegno zastosowana w elementarzu H. Meterowej wymaga sporej wiedzy fonetycznej od nauczyciela i ucznia. Rosła moja wiara w możliwości dzieci na tym polu. Zauważyłem także, że nie wszystko co trudne dla dorosłych, musi być trudne dla dzieci. Moi studenci polonistyki w Uniwersytecie Gdańskim mieli większe trudności z opanowaniem budowy artykulacyjnej głosek, aniżeli uczniowie pierwszej klasy. Mogłem więc coraz śmielej zacząć programować własne rozwiązania. Poznałem też niedostatki wiedzy nauczycieli i metody ich edukacji.

Życie nasze to czasem zbieg okoliczności. Tym, co ostatecznie pchnęło mnie w stronę glottodydaktyki, to głupota naszego ministerstwa oświaty. Bodajże w maju 1976 r. szefowa gdańskich wizytatorów-metodyków wychowania przedszkolnego Z. Pankowska zwróciła się do mnie z prośbą, abym zgodził się być kuratorem naukowym na naszym terenie w związku z planowanym przez ministerstwo oświaty w  najbliższym roku szkolnym eksperymentem w zakresie nauczania czytania dzieci 6-letnich. Poprosiłem o założenia tego eksperymentu. Po zapoznaniu się stwierdziłem, że jest to propozycja nielogiczna i dlatego nie powinna być sprawdzana. Odmówiłem bycia kuratorem. Zaproponowałem w to miejsce własny eksperyment w zakresie czytania i pisania. Wyznaczono Przedszkole 34 na Przymorzu w Gdańsku. I tak to się zaczęło!