Nowa polska ortografia
Czas powiedzieć prawdę o trudach naszej pisowni. Składają się na nie nasze i naszych przodków zaniedbania. Pismo alfabetyczne, którego ojcami są genialni starożytni Grecy, wymaga stałych korekt. Bierze się to ze zmienności odmiany mówionej. Tych zmian nie jesteśmy w stanie zatrzymać. Każde pokolenie jest świadkiem mniejszych lub większych zmian. W naszej ortofonii taką widoczną zmianą jest chociażby zastąpienie głoski ł scenicznej, a więc wzorcowej, używanej przed II wojną światową przez wszystkich aktorów na scenie, w filmach, głoską nazywaną wałczącą, brzydką. Mam tu na myśli tzw. ł sceniczne (przedniojęzykowo-przyzębowe), które zostało wyparte przez to brzydkie i ośmieszane u niezgłoskotwórcze (u dynamiczne). Następują zmiany w budowie głoskowej wyrazów. Wyraz głupi został zastąpiony wyrazem gupi. Dzieci w szkole używają dugopisów, a ulica główna może być teraz w ustach wielu użytkowników ulicą g... Niektórzy wysoko postawieni językoznawcy i towarzyszący im tzw. językoznawcy medialni gotowi są do normy wprowadzić wyrazy, gdzie występująca na końcu głoska ę jest zastąpiona przez głoskę e. Staram się jeszcze walczyć z tym zjawiskiem, gdyż zbytnie popędzanie zmian językowych powoduje ubożenie języka w warstwie fonicznej i też często semantycznej. Z formy wyrazu piszę jasno wynika, że sprawcą czynności jest pierwsza osoba, jestem ja; z formy wyrazu pisze jasno zaś wynika, że sprawcą czynności jest on. Zastąpienie głoski ę głoską e pozbawia nas tej możliwości różnicowania. Teraz musimy dodać zaimek osobowy, aby treść do nas dotarła. Szkoła będzie musiała zaniechać wytykania błędów, gdy ktoś napisze: Ja piszę list do ciebie, a on pisze list do kolegi. Przywrócenie alfabetyczności naszemu pismu musi nastąpić. Nie możemy pozwolić na cofanie się w stronę ideograficzności. Nowy sposób zapisu ćwiczę od wielu lat ze studentami i nauczycielkami na różnych kursach z zakresu nauki czytania i pisania. Uczą się nowej ortografii szybko i proszą o szybką zmianę naszej pisowni. Uczniów uwolnimy od terroryzmu ortograficznego i przyśpieszymy naukę czytania. Sześcioletnie dzieci będą mogły czytać i pisać powieści. Oto próbki tej nowej pisowni:
Chymn o miłośći
S I Listu śf. Pawła Apostoła do Koryntjan
Gdybym muwił językami ludźi i ańołuf, a miłośći bym ńe mjał,
stałbym śę jak mjeć bżenczonca albo cymbał bżmjoncy.
Gdybym tesz mjał dar prorokowańa i znał fszystkje tajemńice,
i pośadał fszelką wjedzę, i fszelką możliwą wjarę, tak
iżbym gury pszenośił, a miłośći bym ńe mjał, byłbym ńiczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majentność moją, a ćało
wystawił na spaleńe, lecz miłośći bym ńe mjał, ńic bym
ńe zyskał.
Miłość ćerpliwa jest, łaskawa jest. Miłość ńe zazdrośći,
ńe szuka poklasku, ńe unośi śę pychą; ńe dopuszcza śę
besfstydu, ńe szuka sfego, ńe unośi śę gńewem, ńe
pamjenta złego; ńe ćeszy śę z ńesprawjedliwośći, lecz
fspułweseli śę s prawdą. Fszystko znośi, fszystkjemu
wjeży, we fszystkim pokłada nadźeję, fszystko pszetszyma.
Miłość ńigdy ńe ustaje.
..............................................................................................
Tak wjenc trfają wjara, nadźeja, miłość, te tszy: z ńich zaś
najwjększa jest miłość.
Czerwony Kapturek
Pewnego razu była sobje dźefczynka, ktura ńe potrafiła chodźić prostymi drogami. Gdy mama wysyłała ją po sprawunki, dźefczynka godźinami wendrowała po okolicznych łąkach i leśe, zbjerajonc kfjatki i śpjewajonc bestroskje pjosenki. Rozmawjała s każdym napotkanym po drodze człowjekjem, nawet z ńeznajomymi. Często zdażało śę, że wracała do domu, kjedy dźeń zaczynał jusz szażeć.
A jednak mama nigdy ńe kszyczała na sfoją cureczkę, ktura co prawda ńe potrafiła chodźić prostymi drogami, ale była gżeczna, upszejma dla każdego i bardzo uczynna. Mama martfiła śę tylko, żeby dźefczynka ńe zabłońdźiła któregoś dńa w miejscu, gdźe ńikt ńe beńdźe mugł jej znaleść. Rozmyślajonc, jak temu zaradźić, fpadła na pomysł, by uszyć curce nakryće głowy, które widać z daleka – czerwony kapturek.
Fkrutce wszyscy, nawet mama i bapća, zaczeli nazywać dźefczynkę Czerwonym Kapturkjem.
Bapća Czerwonego Kapturka mjeszkała po drugjej strońe ćemnego lasu, a do jej domku prowadźiła długa śćeszka. Co tydźeń Czerwony Kapturek chodźił do ńej razem z mamą w odwjedźiny, zanoszonc jej koszyk pełen smakołykuf. Bapća jusz z daleka machała do ńich radośńe z otfartego okjenka. Bardzo kochała sfoją śliczną wnuczkę i pszes cały tydźeń ńe mogła śę fprost doczekać, kjedy znuf ją ujży.
SONET
Juljusza Słowackjego
Jusz pułnoc - ćeń ponury puł śfjata okrywa,
A jeszcze serce zmysłom spoczynku ńe daje,
Myśl za mińonym szczęśćem gońić ńe pszestaje,
Westchńeńe po westchńeńu s pjerśi śę wyrywa.
A choć znużone ćało we śńe otpoczywa,
To myśl znuf ulatuje f snuf i mażeń kraje,
Gońi za marą, kturej szczęśću ńedostaje,
A dusza pszes sen nawet drugjej duszy wzywa.
Jest kfjat, co śę otfjera pośrut nocy ćeńa
I spoglonda na kśężyc, i miłe tchńe wońe,
Asz puki ńe obaczy jutszenki promjeńa.
Jest serce, co śę kryjonc w zakrfawjonym łońe,
W nocy tylko oddycha, w nocy we łzach tońe,
A w dźeń pilńe ukrywa głembokje ćerpjeńa.
Grup Agamemnona
Juljusza Słowackjego
Ńech fantastyczńe lutńa nastrojona
Wturuje myśli posempnej i ćemnej —
Bom oto fstompił w grup Agamemnona
I śedzę ćichy f kopule podźemnej,
Co krfją Atryduf zwalana okrutną.
Serce zasneło, lecz śńi. — Jak mi smutno!
II
O! jak daleko bżmi ta charfa złota,
Której mi tylko echo wjeczńe słychać!
Druidyczna to z głazuf wjelkich grota;
Gdźe wjatr pszychodźi po szczelinach wzdychać
I ma Elektry głos — ta bjeli płutno!
I odzywa śę z lałruf: jak mi smutno!
III
Tu po kamjeńach s pracowną Arachną
Kłući śę wjetszyk i rwje jej pszeńdźiwo.
Tu czombry smutne gur spalonych pachną;
Tu wjatr, objegłszy gurę rujin śiwą,
Napendza naśon kfjatuf — a te puchy
Chodzą i w grobje latają, jak duchy.
IV
Tu śfjerszcze polne, pomjendzy kamjeńe
Pszed nadgrobowym pochowane słońcem,
Jagby mi chćały nakazać milczeńe,
Sykają. — Strasznym jest rapsodu końcem
Owo sykańe, co śę w grobach słyszy:
Jest objawjeńem — wjelką pjeśńą ćiszy.
V
O! ćichy jestem — jak wy, o Atrydźi,
Kturych pojoły śpją pot śfjerszczuf strażą —
Ańi mję teras moja małość fstydźi,
Ańi śę myśli tak jak orły ważą.
Głęboko jestem pokorny i ćichy
Tu, f tym grobofcu sławy, zbrodńi, pychy! —
VI
Nad dżwjami grobu, na grańitu zrembje
Wyrasta dombek f trujkońće s kamjeńi;
Posadźiły go wruble lup gołembje,
I listkami śę czarnemi źeleńi,
I słońca f ćemny grobowjec ńe puszcza;
Zerwałem jeden liść s czarnego kuszcza.
VII
Ńe brońił mi go żaden duch ńi mara,
Ańi w gałąskach jękneło widźadło;
Tylko śę słońcu stała wjększa szpara
I wbjegło złote — i do nuk mi padło.
Zrazu myślałem, że ten, co śę wdźera
Blask, była struna to s charfy CHomera —
VIII
I wyćągnołem rękę na ćemnośći,
By ją ułowić i napjońć i drżoncą
Pszymuśić do łes i śpjewu i złośći
Nad wjelkjem ńiczem grobuf — i milczoncą
Garstką popjołuf! —Ale w mojem ręku
Ta struna drgneła i pękła bez jęku.
IX
Tak wjenc — to los muj, na grobofcach śadać
I szukać smutkuf błachych, wjotkich, kruchych.
To los muj, senne krulestfa pośadać,
Ńeme mjeć charfy i słuchaczuf głuchych
Albo umarłych — i tak pełny fstrentu —
Na koń! chcę słońca i wichru, tententu!
X
Na koń! — Tu łożem suchego potoku,
Gdźe zamjast wody płyńe lałr rużowy,
Ze łzą i wjelką błyskawicą w oku,
Jagby mję wicher gnał błyskawicowy,
Lecę — a koń śę na powjetszu kładńe,
Jeśli napotka grup ryceży — padńe.
XI
Na Termopilach? — Ńe, na Cheroneji
Tszeba śę memu załamać końowi;
Bo jestem s kraju, gdźe widmo nadźeji
Dla małowjernych serc — podobne snowi.
Wjenc jeśli koń muj w bjegu śę pszestraszy,
To tej mogiły, co ruwna jest — naszej...
XII
Mńe od mogiły termopilskjej gotuf
Odgońić legjon umarłych Spartanuf;
Bo jestem s kraju smutnego Ilotuf,
S kraju — gdźe rospacz ńe sypje kurchanuf!
S kraju — gdźe zafsze, po dńach ńeszczęśliwych
Zostaje smutne puł ryceży — żywych.
XIII
Na Termopilach ja śę ńe odważę
Osadźić końa w wąwozowym szlaku,
Bo tam być muszą tak patszonce tfaże,
Że serce kruszy fstyt — f każdym Polaku.
Ja tam ńe bendę stał pszed Grecyji duchem —
Ńe — pjerwej skonam, ńisz tam iść — z łańcuchem!
XIV
Na Termopilach — jakombym zdał sprawę,
Gdyby staneli męże nad mogiłą
I pokazafszy mi sfe pjerśi krfawe,
Potem spytali wrencz: — »Wjelu was było?« —
Zapomńij, że jest długi wjekuf pszedźał —
Gdyby spytali tak — cużbym powjedźał?!
XV
Na Termopilach, bez złotego pasa,
Bes czerwonego leży trup kontusza —
Ale jest nagi trup Leońidasa,
Jest w marmurowych kształtach pjękna dusza;
I długo płakał lut takjej ofjary
Ogńa wonnego i rozbitej czary.
XVI
O Polsko! puki ty duszę ańelską
Beńdźesz wjęźiła f czerepje rubasznym:
Puty kat beńdźe rombał tfoje ćelsko,
Puty ńe beńdźe tfuj mjecz zemsty strasznym;
Poty mjeć beńdźesz chyjenę na sobje —
I grup — i oczy otfożone w grobje!
XVII
Zżuć do ostatka te płachty ochydne,
Tę — Dejańiry paloncą koszulę,
A fstań, jak wjelkje posągi besfstydne,
Naga — w styksowym wykompana mule!
Nowa — nagośćą żelazną besczelna —
Ńezafstydzona ńiczem — ńeśmjertelna!
XVIII
Ńech ku pułnocy s ćichej śę mogiły
Podńeśe narut — i ludy pszelękńe,
Że taki wjelki posąk — z jednej bryły!
A tak chartowny, że w gromach ńe pękńe,
Ale s pjorunuf ma rence i wjeńec —
Gardzoncy śmjerćą wzrok — żyća rumjeńec.
XIX
Polsko! lecz ćebje błyskotkami łudzą!
Pawjem naroduf byłaś i papugą,
A teras jesteś służebńicą cudzą —
Choć wjem, że słowa te ńe zadrżą długo
F sercu — gdźe ne trfa myśl nawet godźiny:
Muwję, bom smutny — i sam pełen winy!
XX
Pszeklńij! — lecz ćebje pszepeńdźi ma dusza,
Jak Ełmenida, pszez wężowe ruzgi.
Boś ty, jedyny syn Prometełusza —
Semp ći wyjada ńe serce — lecz muzgi.
Choć Muzę moją f tfojej krfi zaszargam,
Śęgnę do wnentsza tfych tszef — i zatargam.
XXI
Szczekńij z boleśći i pszeklinaj syna!
Lecz wjec, że ręka pszekleństf, wyćągńenta
Nade mną — zwińe śę w łęk jak gadźina,
I z ramjon ći śę otkruszy — zeschńenta!
I f proch ją czarne szatany roschfycą;
Bo ńe masz władzy pszeklońć — ńewolńico!!! —